Coraz śmielsze poczynania watahy dzików budzą lęk skotniczan, a instytucje, które powinny pomóc, przerzucają się odpowiedzialnością.
Rodzina dzików – locha i odyniec z kilkunaściorgiem młodych – poczuły się pewnie, gdy mieszkańcy Skotnik z powodu koronawirusa pozamykali się w domach. Choć ich widok nie należy tu do rzadkości – osiedla graniczą z Lasami Tynieckimi i Bielańsko-Tynieckim Parkiem Krajobrazowym – to puste ulice wyciszonej w ostatnich tygodniach okolicy stały się ulubionym miejscem spacerów dziczej rodziny.
W poszukiwaniu pożywienia plądrują kosze na śmieci, wdzierają się na place zabaw, ryją ziemię przed posesjami, niszczą ogrodzenia. Ich śmiałość budzi lęk wśród mieszkańców. Na nowo powstałych osiedlach mieszka wiele młodych rodzin, które nie wyobrażają sobie przypadkowego spotkania z lochą podczas spacerów z dziećmi. Dziki wdzierają się też na teren szkoły przy ulicy Skotnickiej. Jak twierdzą mieszkańcy, dochodzi do sytuacji, gdy uczniowie boją się wyjść po lekcjach. Rada rodziców apelowała do dyrektora placówki w tej sprawie.
Mieszkańcy osiedla przy Unruga 36 zwrócili się po pomoc do Urzędu Miasta, który poinformował ich, że sprawę należy kierować do Polskiego Związku Łowieckiego. Łowczy Podwawelskiego Koła Łowieckiego, podlegającego PZŁ, uznał z kolei, że nie zajmie się sprawą, bo to kompetencja Urzędu Miasta. Mieszkańcy po raz kolejny zadzwonili do magistratu – tylko po to, by znów usłyszeć, że to sprawa PZŁ. Łowczy przekazał im, że populacja dzików na tym terenie jest odpowiednio kontrolowana, i że problemem nie są dziki, lecz osiedla, które rozrastają się w pobliżu lasów. Jednym słowem – dziki były tam wcześniej niż ludzie.
Zdesperowani mieszkańcy zastanawiają się, co zrobić, by dziki wróciły do lasu, i co jeszcze musi się zdarzyć, by miasto udzieliło im wsparcia.
Autor artykułu: zaniepokojeni mieszkańcy